tak wiec ruszylismy mongolska "autostrada" w kierunku stolycy, przekonani, ze wszelkie trudnosci pozostawilismy za soba. co oczywiscie okazalo sie zbytnia naiwnoscia, bo nasza "autostrada" okazala sie seria sciezek wyrytych oponami samochodow w piasku i kamieniach - czyli mniej wiecej droga, ktora polski rolnik dojezdza na swoje pole. po drodze zmylismy z siebie kurz kapiac sie w naprawde malowniczym jeziorku, gdzie poznalismy, jak sie pozniej okazalo, przyszlych towarzyszy podrozy. jechali dwoma samochodami - suzuki vitara i skoda felicja (1.3MPI) bylo ich trzech: dwoch mlodych kolesi z dobrych angielskich domow i jeden starszy ale wyjatkowo rozmowny Jeremy zwany pozniej Doofusem ;)
Skoda oczywiscie okazala sie konstrukcja wybitnie nie przystosowana do mongolskich nawierzchni i dosc szybko wyrwal sie pierwszy amortyzator z wachacza. Ale dzieki niesamowitym zdolnosciom Jeremiego udalo sie im naprawic zawieszenie przy pomocy kilku cybantow i klucza nr 17 ;)
nasz Troopek tego dnia stracil hamulce po raz drugi... i wcale nie ostatni ;)