po krotkiej acz burzliwej dyskusji ustalilismy azymut oraz trase, ktora chcemy dojechac do Ulaanbataar. padlo na trase "polnocna", ktora zachwalal nieoceniony Filon. tak wiec spakowalismy manatki i ruszylismy w kierunku Ulaanagom. trasa zaczela sie niesamowicie malowniczo, ale tez uciazliwie dla Troopka, bo przebiegala przez kamieniste gory. srednia predkosc spadla do 20-30 km/h ale specjalnie nas to nie martwilo, bo przeciez czasu mielismy pod dostatkiem. po wyjechaniu z gor trafilismy na opuszczona osade, w ktorej obecny byl jedynie swist wiatru, kosci zwierzakow, ktore najwyrazniej nie przetrwaly ostatniej zimy oraz tumany kurzu wzbijane gdzieniegdzie. po krotkiej sesji zdjeciowej i malym relaksie ruszylismy dalej na polnoc by znalezc brod na rzece, ktory pozwoli na sie przebic na wschod... niestety okazalo sie, ze rzeka najwyrazniej zostala przekierowana poza swoje koryto (zapewne by urzyznic nieco lokalna jalowa glebe) i rozlewisko okazalo sie zbyt grzaskie jak na opony Troopka polaczone z zepsutym napedem przedniej osi... co oznaczalo dla nas nic innego jak 6-ciogodzinne wykopywanie z blota... :/
TJ na zakonczenie odbyl calkiem radosna kapiel blotna a mnie owiala chmura pesymizmu... to byl pierwszy z pieciu strumieni, ktore mielismy przekroczyc tego dnia... wiec po ochlonieciu z emocji doszlismy do wniosku, ze z zalem musmy pozegnac polnocna trase i udac sie spowrotem na "atostrade" zaznaczona na mapie duzo grubsza kreska... wiec dajaca nadzieje, na lepsze warunki drogowe ;)
wrocilismy na noc do Tsaganuur - skad wyjechalismy rano