zadni luskusow postanowilismy nie rozbijac tego dnia namiotu ale dojechac do cywilzacji i wynajac normalne lozko. tak trafilismy pozna noca do miejscowosci o nazwie Altay. hotel okazal sie oczywiscie niezla rudera. Ale byl prysznic (jeden na caly hotel) oraz toaleta z biezaca woda (luksus!!!) ;)
dzieki znajomosci rozyjskigo jazyka TM, poznalismy lokalnego szeryfa, ktory okazal sie wlascicielem naszego "hotelu" oraz polozonej tuz obok destylarni, gdzie robi mongolska wodke ;)
dodatkowo wykupil licencje na wydobycie zlota i bedzie w przyszlosci otwieral kopalnie... tak wiec najedlismy sie, napilismy jego wodeczki i poszlismy spac do normalnych (i calkiem wygodnych) lozek.
rano okazalo sie, ze "nasi" anglicy dojechali tez do tego hotelu (jeszcze pozniej od nas) i od rana naprawiaja swoje samochody...
skoda urwala zawieszenie z drugiej strony a suzuki mialo pekniete sprezyny. my za to odkrylismy, ze rozdzielacz przy pompie hamulcowej nie ma gwintu i nie ma jak zamontowac jakiegokolwiek przewodu hamulcowego i osobiscie przezylem lekkie "zniechecenie" majac w perspektywie ponad 1ooo km po mongolskich szutrach bez hamulcow... ;)
tymniemniej przy pomocy sily woli oraz wielkiej wiary podkasalem rekawy i pozyczajac uszczelniacz silikonowy od angoli zamontowalem "jakos" kolejny przewod, ktory na szczescie mial nieco inny gwint niz oryginalny...
TJ za to przeprowadzil tuning akumulatora, bo okazalo sie, ze klema sciela jedna z olowianych elektrod (oczywiscie przyczyna wszystkich awarii sa "wibracje" oraz przeciazenia jakich samochod poruszajacy sie po europejskich drogach nie jest w stanie sobie nawet wyobrazic ;)
ale... po dokonaniu napraw, juz w trzy samochody pojechalismy dalej...