i wreszcie nie wierzac wlasnym oczom ujrzelismy znak przydrozny, na ktorym ewidentnie widnial napis oznaczajacy koniec naszej podrozy... uczucia byly jak zawsze mieszane... radosc wymieszana z zalem za konczacymi sie wakacjami...
Ulanbator okazalo sie calkiem rozlegla miejscowoscia, ktora zamieszkuje niemal polowa ludnosci mongolskiej. drogi ma dziurawe, ale jednak asfaltowe lub betonowe. ruch uliczny przywodzi na mysl definicje chaosu. ale jednak to juz jest cywilizacja, ktora jest nam znana... po niewielkim bladzeniu znalezlismy hotel. zjedlismy w pobliskiej restauracji naprawde swietne zarcie. nastepnego dnia oddalismy z niewielkim zalem naszego Troopka fundacji, ktora go spieniezy na cele charytatywne. w zamian dostalismy piwo, pizze oraz calkiem fajny dyplom z podziekowaniami ;)
...a takze cztery zeby wielblada w skorzanym woreczku... chyba sluza do wrozenia ;)
potem poimprezowalismy z Anglikami i rano o 5 wsiedlismy do taksowki, ktora nas zawiozla na lotnisko. oczywiscie taksowkarz chcial nas niezle naciac na kase, ale sie nie dalismy. lotnisko w UB zaskoczylo nas zaparkowanymi dwuplatowcami typu kukuruznik ;) ale udalo nam sie wsiasc do normalnego Aeroflotowego samolotu, ktory dowiozl nas do Moskwy....