krotki wpis, bo w internet cafe w ktorym wyladowalismy koles zabronil nam zgrac zdjec... jakis dziwak...
przez ostatnie dwa dni jechalismy przez calkiem malownicze gory, ktore okazaly sie stosunkowo srednio przejezdne, ale przez to dostarczyly nam sporej frajdy przemierzania bezdrozy skalisto pylistych.
dzis zladowalismy na polnocy polnocy - polnocna prowincja Ha Giang.
Z Bac Ha wyjechalismy wczesnym przedpoludniem. Rano bylismy na kolorowym targu plemion gorskich, mydlo i powidlo w wydaniu lokalnym. Sami lokalesi wygladali naprawde ciekawie (kolorowe stroje, dziwne wyrazy twarzy). Z Bac Ha wyruszylismy w strone Ha Giang, droga wiodla przez gory. Po kilku kilometrach droga zamienila sie w ubity dukt wiodacy przez gory (cos jak nasza jura krakowsko czestochowska). Dodatkowo pogubilismy droge, poza tym w moim szrocie padlo sprzeglo. Zrobilo sie ciekawie. Jakos sie pozbieralismy i przejechalismy przez te gory - walka trwala do zmroku. na szczescie pilot oblatywacz i weekendowy kaskader Osip, stwierdzil, ze takie klopoty to dla niego tylko dodatkowa podnieta, wiec zamienilismy sie na motki ;) okazalo sie, ze faktycznie sprzeglo nie jest konieczne i bez wiekszego klopotu dokonczylismy podroz. Zreszta potem samemu sie przekonalem, ze moje obawy co do jazdy bezsprzeglowej sa zupelnie bezpodstawne i odmienilismy sie z Osipem na nasze bolidy. no i jakos tak mnie podkrecila sprawa "sportowgo" wbijania biegow, ze dosc nieodpowiedzialnie zainicjowalem wyscig z tubylcami po gorskich seprentynach, ktory zakonczyl sie drugim miejscem na podium, co chyba nie jest zla pozycja jak na dabiutantow ;)
przez postoje i awarie nie dojechalismy tak jak chcielismy do Ha Giang ladujac w jakims guesthouse przy drodze (chyba to byl burdel, nie bylismy pewni). Wlascicel wygladal na alfonsa i nie chcial nam dac kluczy do pokoju.
Dzis rano zebralismy sie i ruszylismy do Ha Giang oddalonego o 50 km. Droga byla dobra, wiec dalismy rade w 1 godzine.
Na sniadanku w Ha Giang poznalismy sie z jakas szycha z policji/milicji. Gosc podszedl do nas i zaczal cos belkotac, po czym nastapilo znajome "kak tiebia zawod?". Nie trzeba nam tego bylo 2 razy powtarzac grzecznie wymienilismy uprzejmosci po rosyjsku i zbilismy z gosciem piatki.
W przewodniku wyczytalismy, ze aby wogole poruszac sie po prowincji potrzebne nam sa oficjalne pozwolenie od wladz (dlatego tu wogole nie ma turystow). Ja naprawialem sprzeglo w RUA XE (cos pomiedzy stodola a warsztatem mechanicznym - spawarka, szlifierka, mlotek, etc) pilnujac sprzeta, zeby nie naprawili go "za bardzo". Osip z Piachem w tym czasie ruszyli na poszukiwania tajemniczego papierka. Odbili sie kilka razy od posterunkow policji i zladowali w czerwonym krzyzu. Gosc ktory tam pracowal zlitowal sie i zabral do imigration office, gdzie posluzyl jako tlumacz. Po godzinie z hakiem bylismy szczesliwymi posiadaczami zezwolenia do poruszania sie po prowincji. Pozwolenie wystawili nam do 1-go kwietnia, wiec musimy sie sprezac.
W tak zwanym miedzyczasie motor zostal naprawiony. Jutro ruszamy w 2 dniowy objazd okolicy (jak sprzety sie nie sypna ;P).
pozdrowienia dla wszystkich i piszcie komentarze... a nie tak jak dotychczas ;)))
PS. I mala uwaga dla Dominika - kup w koncu te glosne wydechy do Zuzanny, bo wstyd z Toba bedzie jezdzic ;)
PS2. copyright do tego wpisu: Osip i Marek (czesc tekstu wysmazyl kolega Osip, wiec nie mozna go pominac a mi sie konczy piwo... ;)