wczoraj wrocilismy z Halong Bay, zdalismy motury i zalatwilismy tzw open-bus-ticket do Sajgonu (Ho Chi Minh City wedle nowej nomenklatury). Motury udalo sie oddac bez klopotu, ale bilet przypozyl nam nieco trzdycyjnych w tym rejonie swiata przygod zafundowanych przez naciagaczy. Jeszcze w Halongu poznalizmy przy piwnku miejscowego kolezke, ktory przysiadl sie do nas i zaczal nawijac po slowacku. Okazalo sie, ze studiowal w Bratyslawie. Zacheceni tym ciut naciaganym slowianskim powinowactwem zapytalismy sie go o rade na temat naszej dalszej podrozy. A gdy zaproponowal nam zorganizowanie biletu, calkiem ochoczo przyjelismy propozycje... nie wiem czy zbyt duza dawka piwa nam oslabila czujnosc, czy wzruszyla nas goscia opowiesc, dosc, ze zostawilismy mu jakas zaliczke i wzielismy pokwitowanie bez cienia watpliwosci. Skonczylo sie na tym, ze jego biuro w Hanoi bylo otwarte ostatnio pewnie z 5 lat temu. I bilet musielismy kupic sobie sami. Trudno - grunt, ze dalej jestesmy w drodze ;)
Dzis po kilkunatstogodzinnej jezdzie autobusem wyladowalismy w znacznie cieplejszym klimacie. Wioska nazywa sie Hoi An, pelna jest turystow oraz slonca i pewnie ze dwa dni tu zabalujemy z piwkiem w reku.
Mala uwaga dotyczaca wypozyczania moturow (nie skuterow) w Ha Noi - nie nalezy dac sie nabrac na elokwencje goscia z wypozyczalni i plynnosc jezyka angielskiego. Okazalo sie, ze znacznie lepszym rozwiazaniem jest porozumiewanie sie na migi z ogarnietymi i uczciwymi kolezkami z warsztatu firmy Flamingo-Travel.
hoho
temperatura ponad 30C - ide na piwo ;)
PS. Dominik - wracam w sobote, a w niedziele jedziemy odebrac od Grzeska VTXa - i nie widze inaczej ;)
PS2. Pozdrowienia dla Dorotejry, Pawla, Janusza, Filona i calej zalogi NAPE (w szczegolnosci dla Najjasniejszych Panow Prezesow) ;)